Dlaczego ten słabiutki film zbiera nagrody?
Aktorsko porażka na całej linii. Gosling drewniany, jakby nieobecny, przez dwie godziny pokazał dwie miny na krzyż. Emma czaruje młodzieńczą werwą i filuternością. Urzeka beztroskim uśmiechem i urodą. Ale nie oddaje żadnych niuansów fabuły, nie pokazuje odcieni emocji.
A może nie ma co tu pokazywać? Bo scenariusz wieje nudą, film mógłby trwać godzinę, z czego zostawiłbym w całości jedynie ostanie 15 minut.
Dopiero końcówka odkrywa nam w całości głębszą warstwę filmu i jego przesłanie.
Film rozpoczyna spotkanie dwojga młodych ludzi, których połączy przypadek - kolejne zbiegi okoliczności. Łączy ich też młodzieńcza pasja i marzenia, które unoszą ich w przestworza (pokazane tu dosłownie) i sprawiają, że pojawia się poczucie wspólnoty.
Za największy plus filmu mam to, że owe spełnianie marzeń Gosling stawia pernamentnie na piedestale, podkreślając, że nie ma ono nic wspólnego z komercją i merkantylnym podejściem do życia.
Samorealizacja jest tu najważniejszym elementem i wartością samą w sobie. I tu już zaczyna się warstwa ideologiczna, która - jak mniemam - każe przeróżnym macherom windować ten film w rankingach. Podkreśla takie podejście sama końcówka.
Gosling pokazuje alternatywną wizję przebiegu zdarzeń, jeszcze raz mówiąc, że nasze życie składa się z przypadków i zbiegów okoliczności, a om mógłby inaczej poprowadzić fabułę. Ale co robi w zakończeniu Mia? Dostrzega, że ich życie potoczyło się inaczej. Wie jednak, że nie da się tego odwrócić. Czy brak powrotu do idealistycznego związku z muzykiem oznacza dla niej jakiś dramat? Absolutnie nie. Wprawdzie emocje się pojawiają, chce już stamtąd wyjść, ale przecież spotyka wzrokiem jazzmenna i uśmiecha się do niego. Wyraz twarzy mówi wszystko: spełniłeś swoje marzenie, założyłeś świetny klub. Ja też dopięlam swego - moja kariera toczy się z sukcesami.
Ale alternatywna wizja zdarzeń mówi nam coś jeszcze. Mia nie może wrócić do ukochanego, bo przeszkodą są "staroświeckie" instytucje. Małżeństwo (w domyśle dla kariery), dziecko, które wymaga opieki.
Wcześniejszy związek z muzykiem był wolny od tych przeszkód. Nie myśleli ani o małżeństwie, ani o dzieciach. Ich wspólne życie nie wchodziło w grę - oboje chcieli realizować marzenia i oboje poszli w tę stronę. Nei traktowali wspólnego mieszkania jak domu. Mia odchodzi od Sebastiana mówiąc: wracam do domu. Czy ten o nią walczy? Jedzie do niej wtedy, gdy pojawia się szansa na realizację jej marzeń - zawozi jej info, że została zaproszona na przesłuchania. Podjeżdża pod dom dziewczyny, ale nawet nie wchodzi. Nie interesuje jej miejsce gdzie się wychowała, nie interesują go jej rodzice. Dziwne? Gosling nie pokazuje nam jak wygląda dom Mii. Bo po co?
Przekaz, który wyżej opisałem jest obowiązujący w Hollywod od kilku lat. Małżeństwo i rodzina są przeszkodą, bohaterowie żyją tak, jakby zapomnieli że w ogóle istnieją.
Czy bohaterów "La la land" te perturbacje kosztują emocjonalnie? Sądzę, że ich oglądanie z pewnością kosztuje nas - widzów. Bo my wciąż pragniemy spełnienia w miłości i romantycznych uczuć. A rodzina i dzieci mają dla nas sens i wartość. Wciąż.
ps. muzyka w tym filmie jest bardzo dobra
mnie tam nie kosztuje
ja mam taką propozycję dla Ciebie
zawsze mów za siebie ok?
tak będzie uczciwie a co najważniejsze prawdziwie
Czepiłeś się słówka, w sposób który źle świadczy o Twoim rozumieniu funkcjonowania języka polskiego. EOT
to źle świadczy raczej o "Twoim rozumieniu funkcjonowania języka" jeśli nie widzisz zasadniczej różnicy między "ja" a "my".
piszę o tym bo do białej gorączki mnie już doprowadzają, nader nachalne nadużywanie takiej formy : "my prawdziwi Polacy" "my staliśmy tu", "my nie damy się zastraszyć" etc zwróć uwagę, że zawsze to mówi tylko jeden człowiek.....
Tak myślałem, że wywodzisz swoje uwagi wprost z politycznych przepychanek. Czy nie da się już rozmawiać bez nawiązań do politycznej młócki?
to też nie oto do końca chodzi.
bo tak jak już napisałem, zawsze wypowiadasz się tylko w swoim imieniu ,
a nie w imieniu osób, których nawet nie znasz, a którzy tak jak ty są widzami.
więc nie ma "my widzowie" bo jest tylko "ja widz"
nie uważasz?
Twórcy filmu adresują go do "nas - widzów". A nie "do mnie". Jeżeli chcę wyjść poza czubek własnego nosa i ocenić film, muszę starać się zobaczyć przekaz do "nas-widzów". Co nie znaczy, że akurat Ty, jako "ja widz", możesz ten film odebrać inaczej.
Gdybym, miał ten film ocenić jako "ja-widz" napisałbym tylko tyle: mógłbym się zakochać w Emmie Stone, chwilami kapitalna i chodząca za mną muzyka, reszta do zapomnienia.
odbiór tekstu kultury jest zawsze i pozostanie indywidualny, bo nigdy nie wiesz i nie będziesz wiedział jak odbiorą go inni, do momentu kiedy ci o tym nie powiedzą. więc jak bardzo byś chciał nie możesz tak jak piszesz "wyjść poza czubek własnego nosa". to po pierwsze, po drugie każdy twórca adresuje swoje dzieło nie do wszystkich, bo to nie możliwe, ale do konkretnego odbiorcy, widza, a i tak nie wie czy trafi. i na zakończenie: z moją żoną mamy podobne gusty i po obejrzeniu tego filmu mnie się bardzo podobało a ona kilka razy przysnęła i wyszła z kina bardzo zawiedziona...
Trafne spostrzezenia aczkolwiek fabula filmu zawiera pewna dziure, ktora powoduje, ze dowolnie mozemy interpretowac zakonczenie, a nawet cala ich relacje.
Teoretycznie tak, ale trzeba pamiętać, że film to nie życie,a jedynie artystyczna wypowiedź. Dlatego, skoro jest dziura, o której napisałeś(aś), to widocznie autor uznał, że dla zrozumienia filmu nic tak ważnego, się wówczas nie wydarzyło. Pokazał tylko to, co miało jakąś wagę.
A moze mial problem z mialkoscia scenariusza :D Z drugiej strony jesli ww. interpretacja jest prawdziwa to ten film jest wyjatkowo gorzki.
Wmawia nam historie milosna, ktorej nie bylo albo byla szyta cieniutkimi nicmi:)
Zgadzam się właściwie ze wszystkim, oprócz tego, że muzyka w filmie jest dobra ;) Dla mnie dobra muzyka filmowa to taka, że od razu po przyjściu do domu szukasz w sieci soundtracka, bo chcesz przeżyć film na nowo. Ja już w trakcie projekcji odmiękałam słysząc po raz kolejny ten sam, mdły do bólu motyw.
Muzyka dodaje liryzmu i uwzniośla film - mechanizm znany od początków kina. Bo sama fabuła nudna i mało atrakcyjna. Szczegóły opisałem wyżej. Nie znam się aż tak dobrze na muzyce. Dlatego skoro twierdzisz, że nie jest za dobra, to pewnie tak jest. Pewnie ma być ckliwa - bo taka napędza do kin. Potem ludziska wychodzą z kina i mówią, że są oczarowani. Bo się nasłuchali ckliwej muzyczki i naoglądali beztroskich pląsów i przymilnych uśmiechów Emmy. Zobaczyli kilka teledysków podlanych młodzieńczymi marzeniami. I wrażenia z owych teledysków przenoszą na odbiór całego filmu i przesłania im to jego wymowę. Tak to wygląda. Pozdrawiam.
he szczerze dawno nie czytałem takich bzdur. Nie chodzi o to że film podobał Mi się o niebo bardziej niż tobie ale:
małżeństwo dla kariery???? a gdzie to było powiedziane czy nawet zasugerowane?
Małżeństwo przeszkodą do czegokolwiek dla Mii?absolutnie nie minęło 5 lat miłość się skończyła pojawiła się nowa a spotkanie Sebastiana było dla niej tylko wspomnieniem dawnej miłości.
W filmie wyraźnie pokazane jest że to nie był dobry czas i dobre miejsce dla ich miłości i po prostu nie wyszło tyle....
"Bo my wciąż pragniemy spełnienia w miłości i romantycznych uczuć. A rodzina i dzieci mają dla nas sens i wartość. Wciąż."
A może w filmie właśnie chodzi o pokazanie ludzi o odmiennym spojrzeniu na świat? :| To nie jest romans. Są ludzie którzy mają inne wartości... Szkoda, że oceniasz film tak nisko, ponieważ kłóci się z twoimi poglądami.
Nie. Film oceniam jako słaby, nie dlatego, że kłóci się z moimi poglądami. Np. "Pokolenie" Wajdy czy "Piątka z ulicy Barskiej" Forda tez się kłócą z moimi poglądami. Ale to są dobre filmy.
Właśnie obejrzałam i jestem równie zniesmaczona. Taka mogła być z nich para, tak mi się podobało, gdy wzajemnie sobie kibicowali i wspierali się w dążeniu do swoich celów, a tu w końcu każde egocentrycznie stawia na swoją karierę (tfu, marzenia), w wyniku czego mu-szą się rozejść. Filozofia zupełnie nie z mojego świata. A fuj... To film anty-miłosny, anty-Walentynkowy :) Zabronić go oglądać młodzieży!
"Ostania rodzina", "Planeta singli" - to symptomy kulturowej wojny już na przykładzie samych tez zawartych w tytułach filmów. "La la land" jest gromkim wystrzałem na tej toczącej się wojnie, udającym celowo coś innego - jakąś ciepłą opowiastkę (niestety po reakcjach wielu przyzwoitych ludzi wnioskuję, że wielu z nich się na to łapie) . Tymczasem to perswazyjna, szkodliwa agitka, co starałem się opisać. Całe szczęście, że film jest zwyczajnie słaby, co wielu dostrzeże, jak już miną fajerwerki związane z nagrodami i zachwytami krytyków-agitatorów. "To film anty-miłosny, anty-Walentynkowy :) Zabronić go oglądać młodzieży!" - jakoś jestem dziwnie spokojny o młodzież, zawsze bardziej idealistyczną od rodziców. Destrukcyjny wpływ film będzie mieć na starsze pokolenie. Pozdrawiam
Ktoś kto "Cichy Don" ocenia na 10 i kadzi o rodzinie nie będzie mi mówił o argumentach!
A po co ty tu przylazłeś? Oglądaj Pancernik Potiomkin a nie psiocz że poszedłeś na musical a tam śpiewali.
Żeby napisać długi komentarz o filmie. Nie zauważyłeś? Czyli jednak poważna dysfunkcja emocjonalna.