Przyjemny aczkolwiek niezbyt optymistyczny film, happy end tylko w bajkach, a życie swoje. Komedia, ale na półuśmiech , bez rozpuku. Wielka przyjemność oglądać dawno nie widzianą Rossy De Palmę.
Klasycznego happy endu tu nie zaznamy i bardzo dobrze. Jednak moim zdaniem to zakończenie jest na swój przewrotny sposób optymistyczne: Maria wyrywa się z obłudnej iluzji, dociera do niej, że jest sama i może liczyć tylko na siebie, jednak jest to dla niej bodziec, by stanąć na nogi i uwierzyć we własną wartość. Do tego opuszcza dom Toni Colette i jej męża, jest wolna. Nie tylko w tym sensie, że nie ma już "pani" nad sobą, ale również wolna od skostniałej struktury społecznej i fałszywych konwenansów.
Jak już się tak rozpisałam, pozwolę sobie na krótki monolog, wybaczcie xd
Wydaje mi się również, że postrzeganie tego zakończenia jako "wesołe/niewesołe" zależy od naszej osobistej, (ekhm, przepraszam za górnolotne słowa) filozofii życia i podejścia do pewnych sytuacji.
Bo jeżeli zgodzimy się ze stwierdzeniem, że pierwszym krokiem do osiągnięcia szczęścia jest uświadomienie sobie, iż tkwimy po uszy w bagnie, to zakończenie odczytamy jako podnoszące na duchu. Ja właśnie sądzę, że w trudnych czy też niekorzystnych sytuacjach (ogólnie je nazywając) mówienie sobie, że wszystko jest w porządku i próba zachowania pozytywnego myślenia prowadzi jedynie do załamania nerwowego. Kluczem do szczęścia jest powiedzenie wprost, jak bardzo g*wniane jest nasze położenie - bo wtedy można albo coś w nim zmienić, albo się z nim pogodzić w spokoju ducha.
Co ciekawe, w pierwszej chwili po wyjściu z kina, uznałam to zakończenie za co najmniej smutne. Jakoś teraz po czasie i chwili zastanowienia inaczej na nie patrzę. Pozdrawiam :)
Dziękuję :) zaskakujące, jak wiele może przyjść do głowy nawet po takiej niby-to prostej komedii
Znając zycie, historia jak to pokojówka z siebie księżna zrobiła, będzie sie ciągnęła za Marią, jak, nie bawiąc sie w eufemizmy, smród z gównem, wiecznie "tykanym", bo jakaż to fascynująca dla arystokracji historia.
A Maria skończy na Xanaksie, albo Apragenie, bo na Xanax może ją być nie stać. Czy dostanie prace z taka historią? wątpie ....
Jedynymi osobami które zachowują klasę w tym nadętym, zakłamanym światku są zwykła pokojówka i negowany przez wszystkich syn marnotrawny "jaśnie pana". Maria odchodząc pokazuje, że jest wolną, niezależną kobietą, prawdziwą madame, tymczasem jej pani nadal niczym w więzieniu tkwi w swoim pseudoidealnym, a tak naprawdę bardzo drobnomieszczańskim życiu.
Syn "jaśnie pana" też jest taki sam jak ten zakłamany światek. Wykorzystał pokojówkę tak samo jak Pani.
tez odnioslam takie wrazenie, synus uknul ta intryge zeby miec co opisac w swojej ksiazce/ scenariuszu.
Dokładnie. Słowem się nie odezwał aby jej pomóc, tylko patrzył na rozwój wydarzeń.
Syn choć początkowo był pozytywnie przeze mnie odbierany okazał się jednym z głównych sprawców zamieszania. Zabawił się żywą osobą.
Całkiem zabawna komedia, bardziej życiowa niż śmieszna, koniec mnie zaskoczył. Te całowanie w deszczu, co prawda zbyt piękne żeby było prawdziwe ale miałam małą nadzieje, na koniec kiedy koleś z siwym włosiem cytował Marie pomyślałam co za dupek, co za ironia ale widocznie tak musiało być. Zimny prysznic dla wszystkich panien, którym marzył się filmowy romantyzm.