Na ogół nie udzielam się tak by założyć wątek, ale w tym filmie mamy do czynienia z super pomysłem, poprawnie potoczoną fabułą,
rewelacyjną grą aktorską i... totalną kliszą na koniec, która zamienia ten całkiem dobry dramat w produkowany serynie romkom. Do cholery
jasnej czy ta ostatnia scena musi być pisana w pieprzonym dziale marketingowym? O wiele bardziej pasowało by otwarte zakończenie. Ehh
Beczka miodu z łyżką dziegciu, czyli stracony czas
Spotkanie Ruby czy nawet jej rzeczywistego odpowiednika było beznadziejnym, mdłym i przesadnie romantycznym pomysłem. Wszystko skończyło się jak w głupkowatej i przewidywalnej komedii romantycznej. Dużo lepiej byłoby, gdyby film zakończył się na scenie w księgarni, gdzie główny bohater odczytuję fragment swojej książki.
To przesłodzone zakończenie ściągnęło niegłupi film do rangi miałkiej komedyjki dla nastolatków... Cóż... może to zakończenie to nic innego wyraz narcyzmu scenarzystki i odtwórczyni roli Ruby? Bardzo prawdopodobne, że dziewczyna nie umiała sobie odmówić przyjemności wystąpienia w ostatniej scenie filmu.